środa, 17 maja 2017

16.


Wczoraj minęło 16 lat odkąd przyszłam na ten świat. Zawsze ten wiek kojarzył mi się z niezależnością, imprezowaniem oraz zabawą. Był moim wymarzonym wiekiem. Kiedyś. Dotąd aż sama go nie osiągnęłam. Teraz czuję się...normalnie. Ani jakoś specjalnie dorosła czy rozrywkowa. Ani niezależna i zbuntowana. Może to po prostu mój charakter, a może miałam zbyt wyidealizowane wyobrażenie nastoletniego życia. Właściwie 16-sto latkom jestem już od sylwestra, kiedy wkroczyliśmy w nowy rok, więc wczorajszy dzień nie był dla mnie nadzwyczajny. Nawet nie spędziłam go jakoś specjalnie. Nie mówię, że był zły, spędziłam go bardzo miło, jednak nie różnił się niczym od tych wszystkich innych dni w tygodniu. Chyba jedynym prezentem, który dostałam było to, że odwołali nam ostatnią lekcję haha, ale prezenty nie są w tym najważniejsze. Chociaż oczywiście, zawsze miło jest coś dostać.
 Właściwie to sama nie rozumiem dlaczego ludzie tak bardzo świętują swoje urodziny. Tak naprawdę nie urodziliśmy się z własnej woli i prezenty należą się naszym mamom, a nie nam. Nie chcę tutaj wyjść na jakąś niewdzięcznicę, bo jestem wdzięczna, że żyję tutaj i w ten sposób. Po prostu ostatnio się nad tym zastanowiłam przy okazji urodzin. To nasze mamy nacierpiały się dla nas, żebyśmy mogli żyć. To one męczyły się 9 miesięcy byśmy teraz mogli podziwiać piękno tego świata i zapewniły nam warunki do rozwoju i wzrostu. Podziwiam i gratuluję, sama nie wiem czy zdecydowałabym się na takie poświęcenie, ale na to, na szczęście mam jeszcze sporo czasu.
  Nie wiem jak mogę podsumować moje 16 lat na tym świecie haha. Z dzieciństwa za dużo nie pamiętam, ale było raczej radosne. Później, gdy zaczęła się szkoła, powoli zaczęłam odkrywać siebie, swoje zainteresowania oraz talenty. Od 3 klasy podstawówki śpiewam, ale stało się to moją pasją dopiero kiedy dostałam wyróżnienie grand prix w konkursie angielskiej piosenki. Oczywiście cały czas pracuje nad swoim głosem i się rozwijam, co czuję i słyszę. Tutaj podziękowania należą się mojej Pani Pedagog z podstawówki, która rozwinęła we mnie zainteresowanie muzyką. W 3 klasie podstawówki również zostałam fanką Seleny Gomez, którą jestem do dzisiaj. To kupa czasu. Od 4 klasy podstawówki zaczęłam blogować. Nie powiem, że osiągam w tym jakieś ogromne sukcesy, jak na tak długi czas spędzony w blogsferze, ale to dlatego, że co chwila zmieniałam blogi. Kto wie czy za jakiś czas nie znudzi mi się ten blog i usunę go zmieniając na inny? W gimnazjum poczułam dopiero, co to znaczy szkoła. Rozumiecie, w podstawówki dostawałam 5 praktycznie za nic,a w gimnazjum trzeba było się trochę postarać. Pierwsze ściągi i te sprawy. W pierwszej klasie gimnazjum został mi założony aparat ortodontyczny, który już za niedługo zdejmuję. Pomiędzy pierwszą,a drugą klasą po raz pierwszy byłam na wakacjach za granicą i mogłam sprawdzić swój angielski w praktyce. W drugiej wyleczyłam się z trądziku(który mam nadzieję nie nawróci). Również w drugiej klasie dołączyłam do grupy wokalno-teatralnej, co było również początkiem mojej poważnej pracy z moim głosem. W trzeciej klasie(stosunkowo niedawno) przeżyłam swój pierwszy związek, który już się zakończył. Również w trzeciej klasie dołączyłam do dość prestiżowego chóru, co również pomaga mi się rozwinąć wokalnie i dowiedzieć się nieco więcej na temat muzyki w innym środowisku.
 Jestem dumna z tego, gdzie teraz jestem, ale nie zamierzam spocząć na laurach. Uwielbiam pracować na sobą, stawiać sobie nowe cele i do nich dążyć oraz odkrywać w sobie nowe zainteresowania. Mam nadzieję, że tych sukcesów będzie coraz więcej, a ja sama w końcu będę mogła być w 100 % zadowolona z tego, kim jestem.

sobota, 13 maja 2017

Muzyczni ulubieńcy kwietnia

 Okej, kwiecień się skończył i może wypadałoby zrobić ulubieńców miesiąca, bo to jeden z najchętniej czytanych postów w blogsferze(a mi zależy na wejściach i obserwacjach, bo jestem zdesperowaną blogerką), jednakże moje życie nie jest zbyt ciekawe, a ja nie odkryłam żadnych niesamowitych rzeczy w tym miesiącu, którymi chciałabym się z wami podzielić więc uznałam, że zaczęcie serii z muzycznymi ulubieńcami będzie świetnym pomysłem, ponieważ muzycznych ulubieńców zawsze mam masę i zawsze mam problem z tym, by wybrać tylko kilka piosenek. A więc jeśli jesteś muzycznym świrem, tak jak ja, to zapraszam do czytania. Mój gust jest ciężki do scharakteryzowania więc będą tu piosenki naprawdę zróżnicowane, a zresztą, sami się przekonacie.

 Zacznę od całych albumów, bo tak będzie łatwiej. W tym miesiącu (a właściwie to chyba nawet już w poprzednim) zaczęłam słuchać polskiego rapu (wowowowo Karolina staph, staczasz się) i naprawdę zaczął mi się podobać. Nie wiem czy kiedyś o tym tutaj wspominałam (pewnie nie), że byłam naprawdę źle nastawiona do polskiego rapu. Polski rap kojarzył mi się z sebixami i karynami, a tutaj miła niespodzianka. Wydaje mi się, że stał się o wiele lepszy odkąd ostatni raz go słuchałam (2011/2012). W każdym razie w tym miesiącu moimi ulubionymi albumami był Paluch "Ostatni krzyk osiedla" oraz Bedoes&Kubi producent "Aby śmierć miała znaczenie". Podczas słuchania tego włącza mi się zawsze mood takiej bad bitch, a tekst motywuje mnie do tego, by robić co chcę i mieć gdzieś opinię innych ludzi. Dobra wystarczy, dziwnie się czuję jak recenzuje polski rap, jak jesteście zainteresowani to ogarnijcie sobie te dwa albumy.
 Kolejnym albumem, którym zachwycałam się przez ostatni miesiąc był album Amy Winehouse "Back to black". O mój Boże. Ten album to jest złoto. Idealnie trafia w mój gust muzyczny. Połączenie jazzu i r&b to najlepsze co może być i zawsze gdy słucham tego albumu czuję jakbym miała zaraz wybuchnąć z zachwytu haha. Potrzebuje obecnych artystek pokroju Amy, które tworzą tak świetną muzykę. Moje ulubione piosenki z tej płyty to chyba "Rehab" i tytułowe "Back to black". Zdecydowanie muszę przesłuchać innych albumów tej artystki.
 W ostatnim miesiącu przypomniałam sobie o Jacku White i kiedy tylko włączyłam sobie jego płytę przypomniałam sobie za co tak bardzo kochałam jego muzykę. To co on tworzy to jest jakieś arcydzieło. Kocham każdą jego piosenkę i każdy jego album. Jednak w tym miesiącu wróciłam do "Love is blindness" (jest to cover piosenki U2, który jak dla mnie jest lepszy od oryginału), pierwszej piosenki Jacka White'a, którą usłyszałam, oraz do "Carolina dama(acoustic mix)" z jego najnowszej płyty. Drugiej piosenki posłuchałam od razu jak zobaczyłam tytuł, bo, nie wiem czy tylko ja tak mam, kiedy widzę moje imię w tytule, muszę posłuchać tej piosenki. Jeszcze jedną piosenką Jacka, którą wyjątkowo polubiłam w tym miesiącu jest "Lazaretto" jedna z jego najpopularniejszych piosenek. Naprawdę polecam zapoznać się z jego twórczością, to coś niesamowitego.
 Kolejną piosenką, którą kocham już od dłuższego jest "Code blue" The-Dream. Jest ona z soundtracku do "Ciemniejszej strony Greya". Nie tylko wokal tego artysty mnie urzekł. Tekst dogłębnie poruszył moje wnętrze, ponieważ po raz pierwszy słuchałam tej piosenki w takim momencie, że idealnie opisywała moją sytuację. W każdym razie jako jedna z wielu piosenek z tego soundtracku najbardziej zapadła mi w pamięci i po pierwszym przesłuchaniu płyty, to właśnie do tego utworu wracałam, żeby posłuchać go jeszcze raz i jeszcze raz.
 Piosenką, o której muszę tutaj wspomnieć jest piosenka Harrego Stylesa "Sign of the times". Harry od zawsze był moim ulubieńcem w 1D. Już wtedy, gdy był w zespole ubierał się inaczej i wyróżniał na tle innych chłopaków (oczywiście nie ujmując im, ponieważ lubię wszystkich pięciu) i zawsze zastanawiałam się jakby to było gdyby zaczął tworzyć sam. Szczerze mówiąc to było jedno z moich takich małych marzeń, żeby Harry wydał coś sam i wreszcie jest. I jest to najlepsza piosenka, która wyszła w ostatnim czasie. Czy jestem zaskoczona? Nie, nawet przez chwilę nie przeszło mi przez myśl, że to, co wypuści Styles będzie słabe i dostałam właśnie to, na co czekałam. Gitary, popis głosu Harrego, głęboki tekst. Jedyne czym mnie tu zaskoczył to pianino i delikatny falset w refrenie.  Nie wiem jak wy ale ja już zamawiam jego limitowaną edycję płyty.

A wy jakich ulubieńców muzycznych mieliście w tym miesiącu? Piszcie mi w komentarzach, chętnie zapoznam się z nowymi piosenkami i wykonawcami.

wtorek, 9 maja 2017

Jesteś swoim największym wrogiem

Co ludzie pomyślą? Czy uznają mnie za idiotkę? Nie chce mi się. Zrobię to później. Zacznę spełniać marzenia jak już będę dorosła, nie teraz. Byle przeżyć ten tydzień. Byle przeżyć ten rok szkolny. Byle skończyć szkołę. Nie nałożę tej sukienki bo mam za grube nogi. Nie nałożę tej bluzki bo ma za duże dekolt i ludzie uznają mnie za dziwkę. Nie zetnę włosów bo pewnie będę wyglądać w nich źle. Nie będę miała czerwonego paska na koniec bo nie dam rady.

 Podane wyżej to tylko niektóre przykłady ograniczeń jakie sami na siebie nakładamy. Na własne życzenie się szufladkujemy. Na własne życzenie zamiast rozwijać zamykamy się w klatce. Nie wierzymy w swoje możliwości i z góry zakładamy, że nie damy rady czegoś zrobić nawet do tego nie podchodząc, co według mnie jest najgorszą krzywdą jaką możemy sobie zrobić. Rezygnować od razu na starcie. Co ci szkodzi spróbować? Może ci się nie uda ale co z tego? Boimy się wychodzić przed szereg, boimy się opinii innych, którzy krytykują takie osoby tylko dlatego, że sami nie mają odwagi robić tego, co tak naprawdę chcą. Wiem, że nie tak łatwo od razu stać tym, kim chcemy być, jeżeli dotąd nasz całe życie skupiało się na tym, by jak najmniej rzucać się w oczy. Sama taka byłam. Zależało mi na tym, by być niewidzialna. Nie podobałam się sobie i nie chciałam by ktokolwiek na mnie patrzył, a co gorsza oceniał. Strach przed tym co ludzie pomyślą mnie paraliżował. To okropne. I jakie ograniczające. Według mnie najtrudniej jest uwierzyć w siebie i przestać przejmować się tym, co ludzie pomyślą, ale później, kiedy uda nam się to, osiągnięcie swoich celów będzie o wiele prostsze. Każdy sam musi dojść do takiego momentu w swoim życiu, do momentu kulminacyjnego, w którym zdarzy się coś (bądź sami dojdziemy do jakichś wniosków), co kompletnie zmieni nasze postrzeganie świata. Jeśli nie jesteś jeszcze gotowa na tak dużą zmianę w swoim życiu, spokojnie, to przychodzi z czasem. Kiedyś, pomimo że chciałam, nie mogłam przezwyciężyć tego strachu przed odezwaniem się czy cokolwiek. Ale pracowałam nad tym. Każdego dnia prowadziłam ze sobą walkę, by wreszcie się przełamać i być tym, kim chcę. I wreszcie mi się to udało. Oczywiście, zawsze może być lepiej, ale i tak zauważam już duży progres jeśli o to chodzi.


 Kolejną sprawą jest pokładanie nadziei w kimś innym, kiedy największą twoją motywacją jest twój chłopak czy dziewczyna. Oczywiście, to super kiedy macie kogoś, kto was motywuje i wspiera, ale nie staniecie się tak naprawdę szczęśliwi dopóki sami nie zostaniecie swoją największą motywacją. Nic w twoim życiu nie jest pewne, nawet jeśli w danej chwili wydaje ci się, że jest, dlatego najlepsze co możesz zrobić dla siebie to być samowystarczalnym. Nie być zależnym od nikogo. Fajnie jest być w związku i nie ma nic złego w tym, że oddajecie mu się w dużej części ale weźcie pod uwagę, że m o ż e on się skończyć, a wtedy musicie być w stanie dalej żyć. To nie może być tak, że macie poczucie, że bez drugiej osoby będziecie nikim. Kiedy tak się czujecie to znaczy, że coś w tym związku jest nie tak.. Jeżeli robicie wszystko pod to żeby się komuś przypodobać albo (co teraz bardzo popularne) na siłę znaleźć drugą połówkę to przestańcie, bo to najgorsze co możecie sobie zrobić. Zamiast dążyć do przypodobania się komuś lepiej spędzić ten czas na doskonaleniu siebie i skupieniu się na swoich pasjach, a zobaczycie, że o wiele lepiej będziecie się czuć ze sobą. Pamiętajcie, żeby nie wywierać na sobie dużej presji. Dajcie sobie czas i małymi kroczkami próbujcie dążyć do bycia tym, kim chcecie być.