piątek, 28 października 2016

Ulubiency pazdziernika 2016

 Październik już nam się kończy, a mnie coś wzięło na ulubieńców, bo w tym miesiącu wydaje mi się, że mam bardzo fajne, jesienne rzeczy do polecenia. Ulubieńcy nie będą pojawiać się na blogu regularnie, ponieważ są miesiące, w których mam masę ulubionych rzeczy i nie wiem co wybrać, a są też takie gdy nie mam nic specjalnego do polecenia i nie widzę sensu w robieniu ich na siłę. Umówmy się więc tak, że będą się oni pojawiać na blogu tylko wtedy, gdy znajdę coś godnego polecenia.
 Swoją drogą jeżeli chodzi o mój październik to minął bez jakichś większych komplikacji. Oczywiście, z każdym dniem coraz trudniej jest mi wstawać do szkoły, a dni robią się coraz krótsze i zimniejsze i oczywiście, za każdym razem gdy chcę i mogę gdzieś wyjść, musi padać. Niestety nic na to nie mogę poradzić, po prostu parasolka teraz to mój najlepszy przyjaciel. Nie chce mi się tu za dużo rozwodzić o szkole, bo zaczynamy właśnie długi (bo u mnie pięciodniowy) weekend, ale jak zapewne u wszystkich, pochłania ona masę mojego czasu oraz chęci do życia, przez co nie mam motywacji do wyjścia na zdjęcia czy napisanie posta (bo oczywiście pomysłów mam dużo, gorzej z realizacją). Jedyne pocieszenie jest takie, że do świąt zostało już tylko 56 dni! Nie ma opcji żebyśmy tego nie przetrwali. Damy radę! A teraz przejdźmy do ulubieńców. 
Kosmetyki
 Po raz pierwszy w moich ulubieńcach znalazł się inny kosmetyk niż pomadka lub szminka do ust. Serio. Ja nie bardzo lubię eksperymentować z nowymi produktami w makijażu i zazwyczaj trzymam się swoich ulubionych, które się u mnie sprawdzają. Ostatnio jednak zaczęłam mieć jakąś fazę na konturowanie twarzy. Uznałam, że mój makijaż jest niepełny i wyglądam zbyt blado, dlatego właśnie postanowiłam sięgnąć po bronzer. To, że akurat w tym czasie były w rossmanie przeceny na bronzery, pudry i podkłady to inna sprawa, ale zmotywowało mnie to nieco do zakupu, bo jak to ja, pewnie przed świętami bym go nie kupiła. Bardzo słabo u mnie z takimi rzeczami. Jak czegoś tak bardzo bardzo nie potrzebuję to po prostu tego nie kupuję. Zdecydowałam się na bronzer z bell, ponieważ był tani oraz spotkał się z pozytywnymi recenzjami makijażowych youtuberek. Bardzo spodobało mi się to, że na górze ma dodatkowo rozświetlacz, którym można jeszcze bardziej podkreślić kontury twarzy. Jeżeli chodzi o efekt jaki daje, to jest taki jaki chciałam osiągnąć. Tylko delikatnie podkreśla kości policzkowe i nie zostawia nienaturalnych długich i grubych smug na policzkach. Nie żebym miała jakieś duże porównanie, bo nigdy wcześniej nie używałam bronzerów, jednak ten wyjątkowo przypadł mi do gustu. W normalnej cenie bronzer kosztuje poniżej 20zł, a ja na przecenie zakupiłam go za nieco ponad 8zł.
Ubrania
 Nie jestem osobą, która lubi odsłaniać dużo ciała i najbardziej komfortowo czuję się w zakrywających ubraniach (jak zapewne zauważyliście, jeżeli jesteście ze mną nieco dłużej), a więc golfy okazały się być czymś idealnym dla mnie! Podczas ostatniego miesiąca przybyło mi ich z pięć. Nie umiem się bez nich obyć, zwłaszcza, że teraz robi się coraz chłodniej, a ja nie lubię marznąć więc żeby nie wyglądać jak zjeb, nakładam golf i jest mi nie tylko ciepło, ale również całkiem spoko się prezentuję, skromnie mówiąc haha. Ostatnio też wyczaiłam świetny golf w lumpeksie, który strasznie kojarzy mi się z kolekcją Kanye'go Westa Yeezy (ten po lewej) więc od razu go zgarnęłam i kupiłam za jakieś 8zł.
Jedzenie
 A właściwie picie. Jestem miłośniczką herbaty, uwielbiam wszystkie jej odmiany, na ciepło przez cały rok. Jednak ostatnio nieco mi zbrzydła zwykła czarna herbata więc przerzuciłam się na zieloną z miodem, a po jakimś czasie na wodę z miodem, imbirem i cytryną, a czasami jeszcze dodaje sobie tam sok malinowy jeśli jest w domu. Jest to najlepszy napój na jesień jaki kiedykolwiek piłam. Świetnie rozgrzewa, świetnie smakuje i jest też dobry na jakieś przeziębienia lub bóle gardła. Oczywiście dodatki można sobie dowolnie zmieniać. Możecie dodać do tego goździki i pomarańczę, albo jeszcze coś innego, to wszystko zależy od Was. W każdym razie coś czuję, że będę to piła aż do zakończenia zimy i jeszcze dłużej, ponieważ naprawdę przypadło mi to do gustu. No i nie muszę czekać aż się zaparzy!
Filmy
 Szczerze Wam powiem, że rzadko oglądam jakiekolwiek filmy, a jeśli już to tylko w kinie, do którego ostatnio zdarza mi się dość często chodzić. Podczas naszej ostatniej wizyty tam, zdecydowaliśmy się na bajkę pt. "Sekretne życie zwierzaków domowych" i powiem Wam, że była to najlepsza bajka jaką w ostatnim czasie obejrzałam. Pomimo, że byliśmy jednymi z najstarszych widzów na sali kinowej i śmialiśmy się najgłośniej to naprawdę mi się podobał. Bajka opowiada o tym co robią nasze zwierzaki domowe kiedy my wychodzimy z domu. W fajny sposób pokazuje przygodę grupki przyjaciół, w której jeden za drugiego jest w stanie oddać życie. Jeżeli jeszcze macie szansę to naprawdę polecam wybrać się na ten film do kina, a jeśli nie to na samotny, piątkowy wieczór w domu również się nada.

Muzyka
 Czas na moją zdecydowanie ulubioną kategorię aka muzykę. Przez ten cały miesiąc poznałam tyle świetnych piosenek i albumów, że sama nie wiedziałam o czym Wam tu powiedzieć, jednak zdecydowałam się na dwa ulubione albumy. Pierwszy z nich, to w ogóle moje odkrycie roku, a mianowicie płyta Portugal.The man "Evil friends". Uwielbiam dosłownie każdą piosenkę z tego albumu, każda ma jakiś przekaz i wyjątkowy tekst z przekazem,zmuszający do refleksji. Przy okazji gitary i perkusja w tle idealnie nadają się na jesienne wieczory z herbatką. Żałuję, że tak późno dowiedziałam się o tym zespole, i że tak mało ludzi w Polsce o nim wie, ale jeśli jesteście zainteresowani dobrą muzyką ze świetnym tekstem to polecam ogarnąć ich twórczość. Nie pożałujecie.
 Kolejną płytą, jeśli mogę to tak nazwać, jest soundtrack z "Suicide squad". Co prawda oglądałam tylko jakieś pół godziny filmu na angielskim w szkole, ale od razu przypadła mi do gustu muzyka w tle i postanowiłam ją sobie zobaczyć i tak jak myślałam spodobały mi się wszystkie piosenki wykorzystane w filmie. Może nie jest to spokojny, akustyczny album na jesienne wieczory. Bardziej jest to dawka energetycznej muzyki, do posłuchania przy ćwiczeniach, albo w drodze do szkoły żeby się nieco zmotywować do przeżycia dnia tam. Na tym krążku znajdują się m.in. pioenki Eminema, Skylar Grey, Imagine Dragons i Lil Wanyea. Możliwe, że za jakiś czas zmotywuję się do tego, by obejrzeć cały film, ale jak na razie jaram się soundtrackiem i podejrzewam, że jeszcze na długo ze mną zostanie.
A jakich Wy mieliście ulubieńców w ostatnim miesiącu?

wtorek, 18 października 2016

Moje inspiracje

Chyba każdy ma kogoś lub coś, co go inspiruje oraz motywuje do działania. Jeśli nie, to musisz być naprawdę smutnym człowiekiem i bardzo Ci współczuję, ponieważ ja jestem osobą, która czerpie inspiracje praktycznie ze wszystkiego co się wokół mnie znajduje: z muzyki, książek, ludzi dookoła mnie, blogów...Polecam to bardzo wszystkim, bo kiedy będziecie umieli dostrzegać piękno w otaczającym Was świecie i nawet podczas brzydkiego deszczowego dnia, gdy musisz iść do szkoły, znajdziesz coś pozytywnego, coś co sprawiło Ci danego dnia choć małą przyjemność, to będziesz o wiele szczęśliwszym człowiekiem, a pomysłów i motywacji na pewno Ci nie zabraknie. Ja to nazywam inspirowaniem się codziennością. Jednak poza tym inspirują mnie też ludzie. Podziwiam ich przez to co osiągnęli, przez to jacy są i co tworzą. Dzisiejszy post chciałabym poświęcić trzem osobom, które są moimi autorytetami, i które bardzo mnie motywują.
Beyonce
 Z piosenkami Beyonce mam mnóstwo wspomnień, bo na komunię dostałam różowego ipoda, na którym miałam dwie jej (wtedy najnowsze) płyty. Piosenkami, które najbardziej zapadły mi w pamięć to "Green light" oraz "Irreplaceable" i to z nimi mam najwięcej wspomnień. Jednak od razu po tym nie stałam się jej fanką. Tak naprawdę nadal nie sądzę bym była jej fanką. Nie znam wszystkich faktów z jej życia, nie wiem kiedy się urodziła czy jakie jest jej ulubione danie. Fanką jestem Seleny Gomez, która nie jest moją inspiracją (i mean jest, ale nie w tym co robi, jak już to bardziej w stylu ubierania się). Zaczęłam doceniać i rozumieć fenomen Beyonce dopiero po jej płycie "Beyonce", którą kupiłam jakieś pół roku po premierze. Uwielbiałam tą płytę i właściwie to ona była bodźcem do tego, by zainteresować się wokalistką. Według mnie samo to, że jest czarną kobietą i osiągnęła tak wiele już świadczy o tym, ile ciężkiej pracy musiała w to włożyć i ile determinacji musiała w sobie mieć. Ma wiele piosenek, które motywują inne kobiety, by również dążyły do celu i nie poddawały się, ponieważ nie jesteśmy wcale gorszą płcią (mam tutaj na myśli m.in. piosenki pt. "Diva", "Run the world (girls)", "Flawless***"). Jej koncerty są dopracowane w 100%, od choreografii aż po wizualizacje wyświetlane na telebimach. Zazwyczaj te krótkie widea przekazują naprawdę wiele bez użycia słów i świetnie wprowadzają w nastrój danej części koncertu. Podczas jej występów nie sposób się nudzić, bo nawet jeśli nie lubicie jej muzyki to nie będziecie mogli oderwać wzroku od sceny oraz od samej Bey, która jest nie tylko świetną piosenkarką (jestem pełna podziwu, gdy widzę ją biegającą po scenie i śpiewającą bez zająknięcia), ale również tancerka. Ma na swoim koncie mnóstwo nagród, mnóstwo pobitych rekordów oraz sprzedanych płyt.Jest idealnym przykładem na to, że każdy może być kimś, wystarczy tylko ciężka praca i pomysł na siebie.
Harry Styles
 Czy kiedy widzicie jego uśmiech, to nie chce Wam się uśmiechać?Nie?Bo mi tak, zawsze kiedy go widzę. Moją drugą inspiracją jest Harry Styles z One Direction. Od zawsze najbardziej lubiłam Harolda ze względu na jego wygląd (taaak, jest zdecydowanie w moim typie haha), ale dopiero po jakimś czasie zaczęłam interesować się nim jako osobą i nie żałuję. Jest naprawdę świetną osobą. Pomimo tak dużej sławy, jaką przyniosło mu 1D, nadal pamięta wartości jakie wyniósł z domu. Nadal jest kulturalny, zabawny i wychowany, przez co inspiruje mnie do bycia lepszą osobą. Pomaga wielu fundacjom, jest kochany dla fanów i traktuje ich jak swoich starych znajomych oraz po prostu jest sobą. Bardzo cenię osoby, które nie zwracają uwagi na opinię innych i robią to co lubią i chcą. Tutaj oczywiście nie sposób nie wspomnieć o stylu Harry'ego, który nieco się wyróżnia. Często ubiera on kwieciste wzory, kolorowe bomberki, koszule, dzwony, nie straszne mu złote buty (jak jego serce haha) i dziwne nakrycia głowy. Ubiera to, bo mu się tak podoba i pomimo hejtu, jest sobą, przynajmniej na tyle na ile może. Według mnie jest też świetnym tekściarzem. Piosenki napisane przez niego zawsze do mnie trafiają, bo po prostu są piękne i napełnione uczuciami. Już nie mogę się doczekać kiedy zacznie solową karierę i będę mogła posłuchać piosenek w 100% w stylu Harry'ego, bo wiem, że mi się to spodoba. 
Michał Szpak
  Fanką Michała jestem od niedawna. Nie, nie od Eurowizji (chociaż tam bardzo mu kibicowałam), ale od koncertu w Mrągowie, na którym byłam pod koniec lipca. Nie mogłam uwierzyć w to, jak utalentowany jest. Oczywiście, wiedziałam, że ma świetny głos, ale to co z nim robi jest po prostu niesamowite. Jego koncertem nadal się zachwycam, bo jest on jednym z tych artystów, którzy wychodzą sami na scenę, robią koncert, a kiedy schodzą jest jedno wielkie wow i długo nie możemy o nich zapomnieć. Uwielbiam Michała nie tylko ze względu na jego talent oraz charyzmę, ale również za świetne teksty piosenek. Jego płyta "Byle być sobą" to pierwsza płyta polskiego wykonawcy w mojej kolekcji. Muszę Wam powiedzieć, że nie lubię polskiej muzyki, ale jego płyta to sztuka. Każda piosenka ma jakiś przekaz, każda mnie motywuje, zmusza do refleksji bądź sprawia, że na mojej twarzy pojawia się uśmiech. I o to chyba chodzi w muzyce? Chyba już nie muszę wspominać o jego stylu, bo odkąd pojawił się w xfactorze w niecodziennym ubraniu, każdy go kojarzy. Teraz styl Szpaka nieco się zmienił, ale zdecydowanie na lepsze i nadal nie zgubił w nim siebie za co go podziwiam.
 A Was co lub kto inspiruje?

wtorek, 11 października 2016

Veganmania Olsztyn

 Jako wegetarianka interesująca się dietą wegańską oczywiście musiałam zaliczyć Veganmanię, a że najbliższa odbywała się w Olsztynie, to też tam postanowiłam się udać za namową mojej ukochanej przyjaciółki. Po raz pierwszy byłam na tego typu wydarzeniu i szczerze mówiąc spodziewałam się, że tych wszystkich stoisk oraz ludzi będzie więcej, jednak mimo wszystko podobało mi się. Cały event odbywał się w jakimś starym kilkupiętrowym budynku. W piwnicy były wykłady, na parterze można było podpisywać petycje oraz zamawiać koszulki, na pierwszym piętrze znajdowały się stoiska z jedzeniem i gadżetami, a na samej górze odbywała się joga (na którą swoją drogą nie zdążyłyśmy się zapisać, przegryw całe życie).

 Na miejsce dotarłyśmy z tego co pamiętam koło 12 spóźniając się na pierwszy wykład dotyczący tego, jak w ogóle przejść na weganizm, od czego zacząć itd. Tak naprawdę żałuję, że nie zdążyłyśmy, ponieważ chciałabym kiedyś zostać weganką, a tam mogłabym się dowiedzieć wielu ciekawych rzeczy. W każdym razie udało nam się dotrzeć na drugi wykład pt. "Chcemy osiągnąć wegańską masę krytyczną". Dotyczył on tego jak podchodzić do ludzi, gdy mówimy o weganizmie, jak przekonywać osoby z naszego otoczenia do tej diety, jednocześnie nie zrażając ich do siebie i nie osądzając o zabijanie zwierząt oraz bezduszność (czego sama, jako wegetarianka, nie lubię i nie robię). Myślę, że był ciekawy i mógł dać do myślenia wielu osobom.

 Kolejny wykład, na który się udałyśmy był pt. "O moralności testów na zwierzętach", który prowadziła kobieta na co dzień decydująca o losie zwierząt poprzez podpisywanie zaświadczeń zezwalającej na testowanie różnych środków na nich. Sądzę, że w ciekawy sposób pokazała to, jak wyglądają eksperymenty na zwierzętach od tzw. "kuchni". Większość z nich jest tak naprawdę powielana i nie potrzebna, a giną przy nich w bólach niewinne zwierzęta. Zresztą to wątek na inny post, jeśli ktoś zainteresuje się tematem i poszuka w google, na pewno znajdzie wiele informacji na ten temat.

 Ostatni wykład, a właściwie to film, poprzedzony krótkim wstępem, nosił tytuł "Wewnątrz futra". Pokazywał on jak wygląda los zwierząt w gigantycznych zakładach, w których są hodowane tylko po to, by stały się jakimś modnym płaszczem, torebką lub dodatkiem do czegoś. Niektóre momenty były naprawdę przykre i widziałam, że kilka osób na sali popłakało się, ale ja to w 100% rozumiem, ponieważ sama jestem bardzo czuła na takie nagrania. W moim przekonaniu filmy są o wiele lepszym pomysłem na przekazanie jakichś ważnych treści niż zdjęcia czy suche wykłady. Dopiero gdy widzimy jak na żywo to się rozgrywa, dociera do nas jak wiele cierpienia sprawiają ci ludzie zwierzętom. Chociaż tak naprawdę to nie ci ludzie są winni, a ustrój panujący w kraju i Europie, który pozwala na takie traktowanie i olewa najważniejsze obowiązki np.kontrole weterynaryjne, sprawdzanie stanu klatek itp.

 Na jeden z wykładów nie poszłyśmy, ponieważ udałyśmy się na piętro, by rozejrzeć się po stoiskach z wegańskimi przekąskami oraz akcesoriami.Swoje stoiska mieli tam m.in. Mervia Art, Vegezone, Vegan Baczer, Smak obfitości, Schronisko dla roślin, Cukierkoza. Oczywiście wszystko obeszłyśmy. Ja kupiłam sobie dziwną przekąskę(którą postaram się Wam teraz opisać, a Wy starajcie się to sobie wyobrazić haha): był to farsz z ziemniaków i innych warzyw wsadzony do ciasta i usmażony w głębokim oleju(?). Podawane to było w kształcie dużego pieroga, że tak to ujmę. Naprawdę nie mam pojęcia jak to się nazywało, ale kosztowało 13zł i było naprawdę warte swojej ceny, bo przynajmniej można było się tym najeść. Jeżeli chodzi o jedzenie, to kupiłam jeszcze kawałek wegańskiego tortu, który wyglądał naprawdę pięknie więc nie mogłam się na niego nie skusić. Do tego stoiska były chyba największe kolejki i nie wiem czy to z powodu małej dostępności wegańskich tortów w Polsce czy po prostu dlatego, że torty wyglądały zjawiskowo i pysznie. W każdym razie kolejka była strasznie długa, a kawałek tortu kosztował 15zł, jednak był naprawdę przepyszny i od niedzieli myślę, że mogę sobie na taki pozwolić.

 Ostatnim punktem na mojej liście było schronisko dla roślin, gdzie można było za darmo "zaadoptować" jakąś porzuconą przez kogoś roślinkę, które zbierała pewna pani, przesadzała je w doniczki, a później na takich eventach rozdawała. Ja oczywiście przygarnęłam sobie jedną z nich i do tej pory jeszcze nie wygoglowałam, jak się nazywa i jak mam o nią dbać, ale hej! jestem na dobrej drodze, bo znalazłam czas w tym tygodniu, by w ogóle włączyć laptopa i napisać dla Was post. I tak właściwie skończył się mój dzień na Veganmanii. Wróciłam do domu szczęśliwa, z jednym dodatkowym dzieckiem oraz, z jedną kiełbasą od Vegan Baczer, której chciałam spróbować odkąd dowiedziałam się o ich istnieniu. Ogólnie moje wrażenia z tego wydarzenia są bardzo dobre, pomimo że na początku spodziewałam się czegoś więcej. Na pewno nie jest to moja ostatnia wizyta na Veganmanii i kiedy tylko nadarzy się okazja, wybiorę się na nią ponownie do czego również Was zachęcam nawet jeżeli nie jesteście wegetarianami bądź weganami to może być dla Was fajne doświadczenie.
A Wy byliście na Veganmanii albo czymś podobnym? Jeśli nie, to czy byście chcieli na takie coś pojechać?

środa, 5 października 2016

Najpierw pokochaj siebie

 W życiu każdej dziewczyny nadchodzi taki czas, kiedy zaczyna wątpić w swoją urodę, w siebie, zaczyna porównywać się do innych dziewczyn albo, co gorsza, do celebrytek i modelek. Nie mam zamiaru Wam mówić o tym, że te modelki i celebrytki są wykreowane przez media jako idealne(plus nad ich wyglądem pracuje sztab fachowców), ponieważ Wy to wszystko na pewno wiecie. Chcę tylko powiedzieć nieco o tym, jak wyglądało to u mnie, ponieważ obecnie mogę powiedzieć, że jestem na dobrej drodze do zaakceptowania siebie w pełni. Ale od początku. Moje problemy z samooceną miały początek w podstawówce, kiedy zaczęły wyskakiwać mi pierwsze krosty. Po jakimś czasie czyli jakoś w 4-5 klasie zaczęłam się malować. Na początku, spoko, czułam się doroślej i w ogóle, ale jakoś w 1 gimnazjum doszłam do takiego momentu, że musiałam się pomalować żeby wyjść z domu. Miałam blokadę, by pokazać się komuś bez makijażu i to był też czas kiedy znienawidziłam makijaż. Po kilku latach męczarni i lataniu po lekarzach oraz dermatologach postanowiłam po raz ostatni dać szansę jakiejś lekarce. Padło na zaznajomioną dermatolog, której opowiedziałam to co już brałam, co smarowałam i gdzie się radziłam (było tego naprawdę dużo,próbowałam chyba wszystkich maści i toników na twarz+antybiotyk, który swoją drogą nic nie dał, wszystko nawróciło),a ta przepisała mi axotret. Rozpoczęcie tej kuracji było najlepszym co mogłam zrobić w życiu. Przeżyłam załamanie, ale po nim przyszła ulga i radość. Jeżeli ktoś brał axotret, izotek czy inny tego typu lek to wie, że ta kuracja nie należy do najprzyjemniejszych, nie tylko ze względu na nasz wygląd fizyczny, ale również ze względu na to, że do końca nie masz kontroli nad swoimi myślami i uczuciami(przynajmniej ja odniosłam takie wrażenie, ponieważ podczas niej nie czułam się do końca sobą). 

 Teraz, 3 miesiące od zakończenia kuracji na nowo staram się pokochać siebie. Wakacje były czasem na moją przemianę wewnętrzną, ponieważ kuracja (oraz kompleksy) naprawdę mnie zmieniły, a kiedy pozbyłam się mojej najgorszej zmory poczułam potrzebę zmiany siebie. Nie chciałam być więcej tą nieśmiałą Karoliną, która boi się cokolwiek powiedzieć czy zrobić, która nie robi tego, co naprawdę chce, bo się wstydzi. Ten etap mam już za sobą, robię się coraz pewniejsza siebie i coraz lepiej czuję się ze sobą, więc myślę że całkiem dobrze wyszła mi ta "przemiana". Jednak dopiero na początku września uznałam, że czas na zmianę fizyczną. Na pewno dużo w tym pomogły mi moje koleżanki, którym jestem bardzo wdzięczna. Przestałam się malować. Okej, to nie jest tak, że już nigdy więcej się nie pomaluję, bo przecież nie o to chodzi. Chodzi o to, by bez makijażu czuć się dobrze i żeby nie był to przymus, jaki był dla mnie przez ostatnie 5 lat i powiem Wam, że czuję się świetnie. Niby mówi się, że makijaż dodaje pewności siebie, ale tak naprawdę w moim wypadku to jego brak sprawił, że zaczęłam być bardziej pozytywna i otwarta. Malując się codziennie czułam jakbym nakładała maskę i jakbym nie była do końca sobą.  
 Kolejnym etapem, który pomaga mi w zaakceptowaniu siebie jest blog. Nie bez powodu do zdjęć w pierwszym poście pozowałam bez makijażu. Chciałam abyście od razu zobaczyli mnie taką, jaką jestem, a przy okazji to dodatkowo pomogło mi z pewnością siebie przez mnóstwo pozytywnych komentarzy pod tamtym postem. Wcześniej nigdy bym się nie zdobyła na to, by zapozować bez pomalowania się, a teraz nie mam z tym najmniejszego problemu i czuję się świetnie, bo mogę robić to co uwielbiam bez udawania nikogo. Dzięki temu wszystkiemu co przeszłam czuję się silniejsza i mądrzejsza. Doszłam do wniosku, że wygląd nie jest najważniejszy w życiu. Oczywiście, często się to słyszy, ale dopóki sami do tego nie dojdziemy trudno będzie nam w to uwierzyć. Po prostu dla mnie teraz są ważne inne wartości takie jak własne szczęście, samorealizacja, pasje. Wygląd schodzi na drugi plan. Nie wiem dlaczego tak bardzo wcześniej się nim przejmowałam. Okej, dbać o siebie można, ale nie obsesyjnie jak ja to robiłam. Dlaczego to robiłam? Moje wnioski są głupie, ale robiłam to dlatego żeby być lubianą, nie chciałam być odrzucona więc czułam, że muszę to robić, ale właściwie dlaczego? Dlaczego zależało mi na ludziach, którzy byliby ze mną tylko dla mojego wyglądu, ciuchów czy jakiejkolwiek innej materialnej rzeczy? Nie chcę takich osób w moim życiu. Chcę ludzi, którzy lubią mnie za to jaka jestem ludzi, którzy lubią mnie. 

 Nie jestem zbyt dobra w radach, ale jedyne co mogę Wam poradzić to to abyście nie przejmowały się opinią innych, robiły to co kochacie, otaczały się pozytywnymi ludźmi i były szczęśliwe. Niestety, same musicie do tego dojść, bo nie ma jednej recepty na to by zaakceptować siebie, u każdego to przebiega inaczej, jednak trzymam kciuki. Każdy jest piękny na swój sposób, z wyglądu, z charakteru, z tego co robi. Tak mam blizny i aparat, tak nie jestem idealna, ale wiecie co? Jestem najlepszą wersją siebie, czuję się ze sobą dobrze, a każdy któremu to przeszkadza niech spieprza.  Po co komplikować sobie i tak już skomplikowane życie? Chyba lepiej być swoim przyjacielem niż wrogiem? Musisz walczyć za siebie, ponieważ nikt inny za Ciebie tego nie zrobi, ale żeby skutecznie się obronić musisz w siebie wierzyć. Ja wierzę w Ciebie i Ty też musisz.
(zdjęcia znowu w tym samym, szarym golfie, ale jest to mój jesienny must have, wybaczcie haha)